Tatry… Po raz kolejny od kilku dni zwracam swoje nogi w tą część Polski. Zawsze coś od nich mnie odstraszało. Nie wiem czy to ilość ludzi na szlakach, czy co innego, ale zaczyna mi się tu coraz bardziej podobać. Powoli zaczyna się robić piękna polska jesień. Drzewa zaczynają złocić się i przybierać coraz piękniejsze kolory. Taki widok nastraja mnie do różnego rodzaju przemyśleń wydarzeń z ostatnich kilku miesięcy. Na szlaku nie jest już zbyt dużo ludzi. Tydzień wcześniej chyba było sporo więcej. Siedzę z towarzyszkami wyprawy na polanie Pisanej. Przed moimi oczami wyłaniają się okoliczne szczyty i skały. Niestety nie wygląda na to żeby dziś było zbyt pięknie. Wieje dość mocny i zimy wiatr. „Stoły” od czasu do czasu przenikają przez mgłę i chmury. Kanapka w ręce, ciepła herbata w drugiej. Szum wiatru i potoku. Tego mi było potrzeba.
Co sprawia, że tak bardzo ciągnie mnie w góry? Mimo niepogody, braku widoków… mimo zimna? Wędrówka, byle wyżej, byle dalej, byle do przodu. Wszystko to jest jak uzależnienie. Ale mimo wszystko to chyba pozytywne uzależnienie. Codziennie pędzę w życiu. Praca, dom, obowiązki… Tutaj można zwolnić, zastanowić się spokojnie nad życiem. Tu nie powinno się biec. Jesień chyba zawsze sprawia melancholijny nastrój. Coś w tej porze roku sprawia, że myślami zatrzymujemy się nad nierozwiązanymi sprawami. Może też powinienem przysiąść i zrobić pewnego rodzaju rachunek sumienia mijającego roku? A może zrobić coś poważniejszego? Rachunek mijających już prawie 10 lat? Poważne wyzwanie.
Zimy wiatr przewiewa ubranie, które mam na sobie. Siedzę nad Smereczyńskim Stawem i wpatruję się w wyłaniające się przez chmury szczyty. Tydzień temu, gdy tu byłem, pięknie słońce wyłaniało się pokazując na tafli jeziora okoliczne szczyty. To był piękny widok. Udokumentowałem go wtedy na kamerze. Myślę, ze powstał z tego miły film, który za jakiś czas stanie się cenną i miłą pamiątką. Marzenia i wspomnienia – to chyba coś najpiękniejszego, co człowiek posiada.
Niedawno ktoś zadał mi pytanie, które chyba nikt wcześniej mi nie zadał. Skłoniło mnie to do zastanowienia się. Czy jestem szczęśliwy? Zawsze zdawało mi się, że wszystko, co piękne i dobre omijało mnie. Pojawiało się wszędzie, tylko nie tam gdzie jestem. Ale czy tak jest naprawdę? Czy nie powinienem czuć się szczęśliwy wiedząc, że mogę chodzić tam gdzie chcę? Czuć się szczęśliwym, bo mam w koło siebie przyjaciół, którzy nie opuszczą, gdy przyjdzie taka potrzeba? Czy to właśnie nie powinno się nazywać szczęściem? Czy szczęściem nie jest możliwość spełniania swoich marzeń i celów, które wytyczam sobie codziennie w życiu? Może nie wszystko idzie tak jak by się chciało. Ale chyba tak już jest, że człowiek jest taką istotą, która uczy się na błędach. Byle by tych błędów nie powielać.
Zbliża się południe. Siedzę z przyjaciółmi przy schronisku Ornak. Kolejny dowód, że szczęście wcale mnie nie omija. Siedzę z ludźmi, których lubię i z którymi uwielbiam rozmawiać. Kolejny łyk ciepłej herbaty, kolejny kęs kanapki. Przy schronisku jest dość tłoczno. Nie lubię w górach miejsc przeludnionych. Biorę koleżanki i kierujemy się ku Iwanickiej Przełęczy. Śmieję się, że przełęcz chyba należy do IwonyJ Takie skojarzeniaJ
Kolejna część trasy, którą znam z poprzedniego tygodnia. Wtedy kierowałem się z przełęczy ku Ornakowi i Siwym Skałom. Tym razem nie zbaczam ze szlaku i idę prosto do Doliny Chochołowskiej. Jest już dość późno a chcemy jeszcze wyjść na Grzesia i dalej na Rakoń i Wołowiec. Nie wiem, czy to się wszystko uda. Okazuje się, że jako jedyny wziąłem ze sobą czołówkę. Dziewczyny trochę wypruły przede mną. Czasami człowiek potrzebuje pobyć ze swoimi myślami sam na sam.
Grześ – 1653m. Szczyt wita naszą grupkę porywistym zimnym wiatrem, który momentami przeszkadza zaczerpnąć powietrza. Jednak dla takich widoków warto pomarznąć. Chmury przetaczają się szybko przez wyższe partie szczytów. W niektórych miejscach na niebie promienie słońca przebijają się, tworząc niezapomniany widok. Czy świat nie jest piękny? Tylko, czemu to piękno tyle ludzi niszczy? Coraz częściej na szlakach widuję puste puszki po piwie, czy też pchane wiatrem papierki po słodyczach. Czy nie powinniśmy się zastanowić, co robimy? Ile krzywdy w ten sposób wyrządzamy przyszłym pokoleniom? Ono też z pewnością chciałoby podziwiać to, co w tej chwili my. Pora jednak schodzić na nocleg do schroniska. Rezygnujemy z dalszego spaceru w kierunku Rakonia i Wołowca. Dzień już dość szybko się kończy. Lepiej nie ryzykować chodzenia po górach z jednym źródłem światła. Jeszcze będzie okazja żeby przejść ten fragment.
W schronisku nocleg udaje nam się dostać jedynie na podłodze. Jak dla mnie dobre miejsceJ Zajmujemy miejsce przy oknie. Jeszcze szybka kąpiel i można udać się na pogadanki. Jestem trochę senny, ale mimo wszystko ciągnie mnie do rozmowy. Mija godzina, potem druga. Ciągnie mnie strasznie by wyjść na zewnątrz i zapalić. Okropny nałóg. Na szczęście okazuje się, ze nie wziąłem papierosów ze sobą. Zostały piętro wyżej. To chyba dobra oznaka? Wsuwam się szybko do ciepłego śpiwora i jak się okazuje, szybko zasypiam. Zimno jednak sprawia, że w nocy bez przerwy się budzę.
Dzisiejszy dzień przypomina trochę wczorajszy. Wiatr mocno wieje, jest zimno… Dodatkową atrakcją jest jeszcze deszcz. Zakładam na siebie wszystko co się przyda. Spodnie mam dość odporne na deszcz, więc swoje stup-tupy użyczam Jadzi. Myślę, że Jej się bardziej przydadzą. Jeszcze tylko ciepła herbata do termosu i ruszamy. Dziś ze względu na pogodę idziemy tylko na Trzydniowiański i zawracamy do Doliny Chochołowskiej. O 13 w kapliczce koło schroniska jest msza, na którą dziewczyny chcą iść. W miarę nabierania wysokości pogoda staje się coraz bardziej nieznośna. Dzisiaj to Jadzia ucieka mi przodem. Zostaję więc z Iwonką w tyle. Po drodze wynajdujemy kilka małych kamyczków. Już mam w myślach gdzie będzie leżał mój.
Im bliżej szczytu tym coraz mocniejszy wiatr. Momentami zmrożone krople deszczu zaczynają z dużą siłą uderzać w twarz, którą staram się ochronić kapturem kurtki. Nie ma czasu na odpoczynek. Byleby jak najszybciej zejść trochę niżej gdzie podmuchy stają się mniej uciążliwe. Mam tylko, że spacer ten nie odbije się później na zdrowiu.
Swoje myśli znowu krążą gdzieś w głowie. Weekend nieubłagalnie idzie ku końcowi. Niebawem trzeba będzie wrócić do codzienności. Mam nadzieję, że w takim towarzystwie uda mi się jeszcze nie raz wybrać w moje ukochane góry. Chciałbym pokazać tyle swoich ulubionych miejsc, w które tak często zaglądam. Zastanawiam się, czy to już jest przyjaźń?
W myślach przycupnęła mi jedna z piosenek zespołu Highway. Siedzę właśnie w ciepłym pokoju i w głośnikach leci mi właśnie ta piosenka.
„…Przyjdzie taki dzień.
Wszyscy razem, znów spotkamy się.
I będziemy grać. Razem śpiewać, życiem cieszyć się.
Przyjdzie kiedyś taki dzień
Razem znów spotkamy się.
Jak za dawnych lat, przyjdzie taki dzień,
Kiedy wszyscy razem znów spotkamy się.
...Mocno wierzę, że sen się skończy a noc zamieni w dzień…”
To był piękny weekend, może pogoda nie dopisała jakby człowiek sobie tego życzył, ale chyba najważniejsze jest pobyć, choć chwilę w towarzystwie osób, których się lubi. Mam nadzieję, że niebawem znowu przyjdzie sposobność wędrówki… Wędrówki - byle wyżej, byle dalej…
Na sam koniec chciałbym podziękować za wspólną wędrówkę i wspólne rozmowy w schronisku. Wiele dla mnie znaczyłyJ
Bochnia X.2010r.
Wojciech Sobczyk